tylko ty i ja
na przystanku bez wiaty
grudniowy wieczór
ogień w twoich oczach
ogrzewa moje dłonie
tylko ty i ja
na przystanku bez wiaty
grudniowy wieczór
ogień w twoich oczach
ogrzewa moje dłonie
ślady nie zawsze są widoczne
czas je zamknął w tamtych zimach
wpuścił życie w kolejne dni
pokonując mróz można ocalić ciepło
w zziębniętych dłoniach
pozwala na tyle by powracać myślą
w puste miejsce utkane z tajemnic
kiedy topią się zamrożone strzępy
może w oczach a może w tym
co jeszcze ciągle zatrzymuje uwagę
przy ukrytych pod śniegiem korzeniach
pewnej nocy sypnęło gwiazdami
rozmnożyły się niebieskie księżyce
w dłoniach trzymam światło
zazdrośnie skrywane w między
wersy jeszcze niedokończone
drewniany dom w wąskich szczelinach
pochowałam guziki i pomarańczowy smak
jezioro ma wciąż kobaltową toń
cierpliwie wydobywam z dna
powiązania o mocnej strukturze
zatrzymała kawałek ziemi na wyłączność
tylko ze względu na zapach ilość
kamienie i perz
nawet on może być piękny
na początek
zarysowane w myśli ścieżki
mają nieokreślony kształt
z ciągłego przemieszczania myśli
stały jest tylko krzak róży
biel pozwala na wielokrotne wyjścia
z niewidocznych gołym okiem ram
i powroty z krwawiących miejsc
"Pejzaż z polem pszenicy i krukami" - Vincent van Gogh
coraz trudniej wcisnąć w ramy
nabrzmiałe struktury w swojskie
krajobrazy też mogą być dramatyczne
w którym bliski już wieczór
granatowo-niebieski i czarne kruki
takie złowieszcze nad złotobrązowym
polem pszenicy
niepokój się snuje między kłosami
trzy drogi dokądś albo donikąd
nigdy nie ma dobrego czasu
na odmienność i kontrasty pod pędzlem
a jednak to może jedyny sposób
na wyjście z obrazu
niedomalowaną możliwością
zawsze do jakiegoś celu
Źródło zdjęcia: Vincent van Gogh, CC BY-SA 2.0, via Wikimedia Commons.
po kolejnym odejściu
zadajemy pytania czekamy
odpowiedzi zakryte za zasłoną
sen także niczego nie wyjaśnia
wiemy że kolejny brak
pozostawia pustkę po czasie
wypełni się normalnym biegiem
bo tyle jeszcze zostało
do sprawdzenia do przeżycia
do napisania kilku zdań
na papierze który jest wierny
pamięta kolor oczu włosów
słowa które nam umknęły
nie ocenia naszej nieuwagi
przyzwyczaja do drogi
opuszczania krok po kroku
napisz dla mnie wiersz o tamtej plaży
nie zapomnij o ostrych kamykach i piasku
ptaki niech kreślą koła na niebie
i krzyczą kradnąc nam okruchy chleba
możesz pominąć szepty przedłużone o noc
zastąpić innymi słowami to co w nas zrodzone
tymczasem siedzimy przy stoliku na molo
pachnie morzem wiatrem i malinami
plusk wody wplata się w cichą muzykę
i naszą małą część słów by nie zagęścić
reszta pozostanie na dnie oczu
w samym środku bursztynu i wersów
o których jeszcze nie masz pojęcia
Świat coraz bardziej poszarpany,
więc próbujemy się ukryć za drzwiami.
Nad ranem wciskamy w ciepłe poduszki
bezsenność i koszmarne sny. Pod powiekami
piasek z przelanych koryt rzek.
Zieleń przeszła w zgniłe brązy.
Przechodnie próbują oswoić
to co jeszcze pozostało na drodze.
Gdzieś. Donikąd i do celu. Spojrzenia.
Powiązania na chwilę przy omijaniu.
Przeszkody. Na samym środku chodnika
płytki wykop. Mówią, sprawy techniczne
jakby to miało znaczenie dla płynności.
Teraz niebezpiecznie pod drzewami. W cieniu
też można dać się zwieść. Bez artefaktów.
Tylko zaskoczone sytuacją koty przechodzą
na drugą stronę. Brzegi są ostre,
pachnie ziemią i wodą. Wezbrała.
śmiejesz się kiedy mówię
że jesteś w pewnych kwestiach
nieustępliwa w czerwonej róży
i muszelkach robisz z nich korale
ja wybieram półprzezroczyste
szkiełka pasują do każdej bluzki
i ładnie wyglądają na parapecie
kiedy wieczór ginie w kobaltach nocy
gwiazdy zawsze nas fascynowały
chociaż każda z nas robi coś innego
bardzo twardo chodzimy po ziemi
dotykając ludzkiej przeszłości
zapisujemy nasze rozmowy
po dwóch stronach oceanu
spotykamy się gdzieś nad nim
wierszem o niebie i wodzie
a miało być o czereśniach
Ze wszystkich stylów najbardziej lubię impresję.
Ulotność chwili, którą trudno oswoić.
W wierszu przybiera postać ciągu liter
i kropki. Pomiędzy wschód słońca, poranna kawa
z perspektywą. Uliczny gwar i parasol.
Stoję na przystanku, którego już nie ma.
Miejsce odgrodzone barierkami. Nie można
przejść na skróty, jak kiedyś. Pada.
W kałużach wszystko się topi. Pewność
i bezradność, kiedy ubywa komórek.
Skóra jeszcze się broni natłuszczeniem.
Kolejnym wdechem utrwalam wszystko co się da.
Drzewa, kwiaty, twoją muszkę i moje szpilki.
Czarne. Klasyka jak zawsze na czasie.
Na szczęście przestało padać. Wyszło słońce.
Odnawiam szczegóły z niedowierzania
i perspektywy trzeciego piętra.
Odzwyczaiłam się od wysokości na stałe.
Teraz ćwiczę równowagę. Balansuję
w środku. Impresja przybrała kształt.
Starych kluczy i widoku u zbiegu ulic.
dla Marty
kiedyś usiądziemy przy dębowym stole
będziemy podjadać czereśnie
pisać wiersze z zapachem mięty
dla złagodzenia gorzkiego smaku
codzienność nie zawsze bywa słodka
nasze warkocze służą komuś innemu
a myśli stały się bardziej gęste
z kolorowych fotografii wybierzemy
tylko najważniejsze z jeziorem w tle
świetnie nam wyszło to dostrojenie
zachód słońca i kamienna pamięć
pokonałaś samą siebie robisz pranie
znów prostujesz sylwetkę wzrokiem
nawet na odległość dodajesz różę
kamyk i półprzezroczyste szkiełka
dobrze się wpiszą w rozluźnione
metafory w wierszu o czereśniach
nadajesz im księżycowe imiona
by związać ze sobą na dłużej
tylko uśmiech zdradza
tajemnicę białych kluczy
zanim wzejdzie słońce
przy dźwiękach trzynastu strun
wypuszczasz je na północ
i wcale nie są białe
ze starych koronek uszyłam sukienkę
twoja lalka przypomina ciebie
ma nawet taki sam kolor tęczówki
wcale się nie odzywa
przeciwieństwa się przyciągają
w odpowiedziach na pytania
o zieloność i zapach mchu
mówisz że nie trzeba się bać
o północy z księżycem zatańczyć
na samym czubku świątyni
jutro sprawdzimy wytrzymałość
pamięć wpisała się w filuterię
spojrzenia twoich oczu
kiedy malujesz na szkle słońce
po zupełnie innej stronie
Obraz wygenerowany z AI
nadajesz im księżycowe imiona
by związać ze sobą na dłużej
tylko uśmiech zdradza
tajemnicę białych kluczy
zanim wzejdzie słońce
przy dźwiękach trzynastu strun
wypuszczasz je na północ
i wcale nie są białe
odpływ
dla Amaroka (Patryka)
czasami pod wieczór kobaltowy
przyglądam się niezobowiązująco
klepsydra przesypuje piasek
nie szukam już uporczywie światła
przecież kiedyś samo mnie odnajdzie